środa, 27 stycznia 2016

#1

Przegrzebywałam kolejną szafkę w poszukiwaniu małego scyzoryka, ale nigdzie go nie było. Podbiegłam do do komody, wysunęłam szufladę i drżacymi rękoma zaczęłam wyrzucać wszystko co się w niej znajdowało. Wreszcie opuszkami palców natknęłam się na mojego małego metalowego przyjaciela. Szybko chwyciłam go pełną dłonią i padłam na kolana przed moim łóżkiem. Głośno dysząc oparłam się onie, wystawiłam nadgarstek przed siebie i przejechałam po nim ostrzem. Nie wyglądał za dobrze z powodu licznych poziomych plizn, ale nie obchodziło mnie to. Poczułam jak strużka krwi spada na moje udo, po czym po nim spływa. Pogłębiłam poprzedni ruch. Ból był okropny, ale wiedziałam, że za chwilę nie będę odczuwać żadnego smutku ani cierpinia. Zaczęło kręcić mi się w głowie, a obraz stawał się coraz bardziej rozmazany. Ostatnim, co udało mi się zobaczyć była wchodząca do pokoju moja mama. Gdy zobaczyła mnie jej mina momentalnie zrzedła. Widziałam jak podchodzi bliżej mnie i zaczyna płakać. I w tym momencie odpłynęłam.




Otworzyłam oczy.  Na początku patrzyłam się w sufit nic nie rozumiejąc. Nie myśląc o niczym. Tak spędziłam jakieś 10 minut, ale przypomniałam sobie wydarzenia sprzed momentu, gdy straciłam świadomość. Zrozumiałam gdzie jestem. Szpital. Dlaczego nie dali mi poprostu umrzeć? Do oczu napłynęły mi łzy, a ja pozwoliłam im spłynąć po policzkach. Nie chciałam już żyć. Miałam nadzieję, że to koniec, ale oni wszystko zniszczyli. Wyjęłam prawą rękę spod kołdry i wytarłam nią łzy. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Obok mojego łóżka znajdowało się jeszcze jedno. Leżał na nim chłopak. Był wychudzony i przemęczony. Miał brązową czuprynę pofarbowaną na końcach na blond. Spał. Postanowiłam zrobić to samo.
Obudziłam się gdy było już ciemno. Ktoś rozmawiał obok mojego łóżka. Rozpoznałam głos mojej mamy, natomiast drugiego, męskiego głosu nigdy przedtem nie słyszałam. Domyśliłam się jednak, że to lekarz. Nie otwierałam oczu, ponieważ nie chciałam, żeby wiedzieli, że zdążyłam się obudzić. Leżałam, więc i wsłuchiwałam się w ich rozmowę.
-Operowaliśmy 6 godzin, rana była naprawdę głęboka. Nie było łatwo, ale się udało. Teraz wszystko powinno już być dobrze, ale lepiej, żeby została na obserwacji jeszcze przez tydzień. Gdy już wróci z pewnością trzeba będzie przyuchodzić na zmianę opatrunku, ale to już ustalimy za tydzień.
-Dobrze... Martwię się onią. Nic jej nie będzie, prawda?-usłyszałam drżący głos mamy.
-Wszystko będzie dobrze. Ale teraz lepiej już chpodźmy, ona musi odpoczywać.
Słyszałam ich kroki i jak zatrzaskują drzwi zostawiając mnie i chłopaka obok samych. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Nastolatek siedział na łóżku i przyglądał się swoim nadgarstkom. Co go tak intryguje w tych nadgarstkach? 
-Co takiego w nich widzisz?- Zdziwiłam się słysząc zdanie, które wydobyło się z moich ust. Chłopak zdziwiony odwrócił się w moją stronę, a ja już żałowałam tych słów.
-Blizny.-cicho odpowiedział. Spojrzałam na niego ze zrozumieniem. Wyciągnęłam swoją rękę i pokazałam mu, a on popatrzyła na mnie ze zdziwieniem i jakimś dziwnym błyskiem w oku.
- Jak to się stało?
-Długo by opowiadać. Z resztą, to nie jest zbyt przyjemna historia.
Trochę posmutniał, ale widać było, że wiedział, o co chodzi.
-Chcesz soku?-zapytał przekierowując temat na inną stronę.
-Z chęcią.
Wyciągnął rękę w stronę szafki, która stała obok jego łóżka. Chwycił karton z pomarańczowym napojem i poprosił, żebym podała mu swój kubek. Szybko to zrobiłam, a on nalał nam soku. Pewnie zastanawiasz się, po co to opisuję, ale musisz wiedzieć, że wyglądał wtedy tak idealnie, że moje serce biło trzy tysiące razy szybciej niż zazwyczaj.


3 dni później


Znudziło mi się leżenie w szpitalnej sali i wysłuchiwanie konologów mojej matki, więc postanowłam się przejść. Naciągnęłam na koszulę nocną jakąś bluzę, która leżała na krześle obok mojego łóżka i skierowałam się w stronę wyjścia.
 Było całkiem chłodno, ale nadal nie tak zimno, żeby nie dało się wytrzymać. Zobaczyłam jakąś scieżkę biegnącą przez las po drugiej stronie ulicy. Od razu skierowałam się w jej stronę. Podążałam dróżką jakieś 10 minut aż doszłam do najpiękniejszego miejsca jakie kiedykolwiek widziałam. Byłam nad jeziorwm. Dość sporym jeziorem. Przede mną znajdował się stary pomost. Podeszłam bliżej i postawiłam na nim pierwszą stopę, potem drugą. Widząc, że pomoc się nie zapada pewnym krokiem szłam dalej. Gdy dotarłam do końca siadłam na starych deskach pozwalając moim nogom zwisać prawie dotykając krystalicznie czystej wody. Zaczęłam rozmyślać. Nie chciałam dłużej być w szpitalu. Chciałam opuścić to miejsce i ponowić próbę samobujczą. Mogłabym teraz wskoczyć do wody i pozwolić mojemu ciału utonąć.  Patrzyłam na tą wodę i chciałam w niej być, chciałam do niej wskoczyć i odejść z tego świata. Pod wpływem emocji, które we mnie buzowały raptownie wstałam. Wiatr rozwiewał mi włosy.  Spojrzałałam na otaczającą mnie piękną scenerię. Miałam na zawsze opuścić to miejsce i już nigdy nie go ujrzeć. Z moich oczu wydobyło się kilka łez, które po chwili z cichutkim chlupnięciem znalazły sie w jeziorze. Wystawiłam pierwszą stopę przed siebie. Znajdowała się teraz nad wodą. Wyskoczyłam w powietrze, włosy zakryły mi twarz sprawiając, że nic nie widziałam.Zaczęłam spadać. Nagle czyjeś silne ręce owinęły się wokół mojej talii i przyciągnęly do siebie,
-Jescze nie nie czas, Mel.